Jeśli dodać do pasma sensownych posunięć reżyserskich fakt, iż rozwiązanie zagadki postawi na głowie wcześniejsze dociekania, to „Bielmo” wyróżni się na tle niekiedy błahych produkcji Netflixa. 8
„Wpływowa grupa senatorów chce zamknąć Akademię Wojskową Stanów Zjednoczonych.” - przekonuje jej rektor. Na terenie okalającym szkołę dokonano bestialskich mordów. Jeden z kadetów został z wyciętym sercem powieszony na gałęzi. Drugi też zginął, ale przedtem go wykastrowano. Nic dziwnego, że rektor wpadł w panikę i zapobiegawczo zatrudnił do wyjaśnienia tej ponurej sprawy miejscowego detektywa Augustusa Langdora. Akademia ma krótki staż i taki skandal może położyć kres jej działalności. Sprawa nabrzmiewa. Langdor sam mierzy się z bolesną przeszłością. Od dwóch lat jest wdowcem, zaś jego córka uciekła, nie dając znaku życia. Komuś takiemu jak Augustus Langdor można powierzyć misję wielowątkowego śledztwa. Nie dość, że mężczyzna ma doświadczenie profesjonalne, to jeszcze jest gwarancja, że nie ulegnie ewentualnym naciskom. Kto takiego desperata miałby szantażować?
„Co sądzisz o moim protegowanym? - pyta kogoś znającego realia West Point roku 1830 Langdor. Detektyw nie chcąc się obracać w próżni wybrał do współpracy jednego z kadetów. Akademia, a konkretnie jej słuchacze, zostali zobligowani tajemnicą milczenia. Augustus Langdor wypatrzył Edgara Alana Poe w barze. Panów połączyła wspólna dezynwoltura. Detektyw nie wylewał za kołnierz, kadet prowadził w knajpie zgoła niewojskowe boje, pisząc mroczne, mistyczne wiersze. Jako poeta wyrastał poza szereg karnych kadetów, stąd i zalecaną dyskrecją wobec akademii specjalnie się nie przejął. Jako taki mógł więc wydać się pomocny w stawce o rozwikłanie zagadki. „Pan Poe nie potrzebuje być niczyim protegowanym.” - pada odpowiedź na zadane uprzednio pytanie. Ta replika satysfakcjonuje Langdora, który potrzebuje nietuzinkowego partnera.
Scott Cooper pokusił się o wyreżyserowanie kryminału na miarę rozmachu twórczości Edgara Allana Poe, który był protoplastą tego gatunku dwa wieki temu. Obszerny dorobek artysty wart był sfilmowania i takie próby zostały nieraz z lepszym lub gorszym skutkiem podejmowane. Film pod tytułem „Bielmo” zaliczyć można zdecydowanie do tej pierwszej kategorii. Manieryzm i pretensjonalność zamierzchłej formy literackiej zostały przez reżysera ociosane, w związku z czym zobaczymy relacją śledztwa, jakie zostało umieszczone w nielicującej z naszą epoce, przy zachowaniu pozorów ówczesnej metodologii śledczej. Do swojej batalii filmowej dobrał Scott Cooper bardzo trafione nazwiska, choć nie zawsze pochodzące z aktorskiego topu. W rolę Augustusa Langdora wciela się magnetyczny Christian Bale, zaś nieokiełznanym Edgarem Poe będzie wymykający się obecnym standardom gwiazdorskim Harry Melling. Jeśli dodać do tego pasma sensownych posunięć reżyserskich fakt, iż rozwiązanie zagadki postawi na głowie wcześniejsze dociekania, to można uznać film „Bielmo” za nieoczekiwanie spontaniczną jaskółkę na tle niekiedy błahych produkcji Netflixa.
„Szkoda, że moja Mattie nie trafiła na ciebie, może bylibyśmy rodziną.” - wzdycha detektyw, gdy uzna, że współpraca z przyszłym pisarzem lepsze przyniosła efekty od zamierzonych. Langdor wciąż tęskni za córką, która przepadła bezpowrotnie. Śledztwo w sprawie zabójstw zostało finalnie zamknięte. Wyjaśnił się los morderstw na kadetach oraz zniknięcia Matyldy. A mimo to zwycięzców w tej batalii próżno szukać. Ewentualnie Edgar Allan Poe mógłby nim być, ale tylko w warstwie osobistej. Doświadczenie zdobyte podczas historii West Point z roku 1830, o ile przyjąć, że była prawdziwa, procentować będzie powstaniem wziętej literatury z gatunku noir autorstwa poety. „Ludzie którzy ci wejdą w drogę kończą z ważnym organem, jaki został im wycięty.” - przyznaje rzeczywistemu mordercy jego poszukiwacz. Mimo to, warto jednak z relaksacyjnego wieczoru dać sobie wyciąć dwie godziny dyspensy na emisję filmu Scotta Coopera.
Nudny… i ciagnie sie niemilosiernie