"Żegnaj, June" nie jest filmem złym. Jest filmem zbyt grzecznym wobec własnego tematu. Zamiast naprawdę zmierzyć się z chaosem żałoby, porządkuje ją w bezpieczne ramy pojednania i domknięcia. 5
Żegnaj, June to film, który od pierwszych minut jasno komunikuje swoje ambicje, bowiem ma być poważnie, intymnie i o życiu. Kate Winslet po dekadach pracy z największymi nazwiskami światowego kina staje po drugiej stronie kamery i wybiera temat graniczny - umieranie, rodzinną niewygodę, żałobę, która zaczyna się jeszcze przed śmiercią. To materiał z natury trudny do spartaczenia emocjonalnie, bo sama sytuacja wyjściowa niesie potężny ładunek. I właśnie w tym tkwi największy problem tego filmu. Emocje są tu bardziej efektem okoliczności niż precyzyjnie poprowadzonej narracji.
Akcja niemal w całości rozgrywa się w szpitalnej przestrzeni - klaustrofobicznej, sterylnej, zawieszonej między życiem a pożegnaniem. June (Helen Mirren) umiera na raka. Czas jest policzony, święta za pasem, a czwórka dorosłych dzieci zostaje zmuszona do powrotu w miejsce, które bardziej przypomina pole minowe dawnych pretensji niż bezpieczną przystań. Ten zamknięty mikrokosmos mógł stać się idealnym laboratorium psychologicznym. Winslet jednak częściej ustawia kamerę tak, jakby chciała dać aktorom pograć, niż budować własny, wyrazisty język filmowy. Reżyseria jest poprawna, momentami zbyt zachowawcza, jakby debiutantka bała się, że formalna ingerencja zaburzy emocjonalną szczerość scen.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że obsada robi, co może. Mirren gra June z godną podziwu powściągliwością, bez taniego szantażu emocjonalnego, bez przeszarżowania. Jest w jej bohaterce godzenie się z losem, ale też cicha kontrola nad otoczeniem, subtelna próba naprawienia rodziny zanim zniknie. Timothy Spall jako mąż balansuje między zaprzeczeniem a suchym humorem, który brzmi jak mechanizm obronny. Johnny Flynn wnosi autentyczną wrażliwość i niepokój, a Fisayo Akinade jako pielęgniarz oferuje jedną z najbardziej ludzkich, empatycznych kreacji w filmie, choć trudno nie zauważyć, że symbolika jego postaci bywa nachalna do granic dobrego smaku.
Problemem nie jest aktorstwo. Problemem jest scenariusz. Scenarzysta Joe Anders, mimo kilku celnych dialogów i momentów szczerości, zbyt często idzie na skróty. Bohaterowie są przypisani do archetypów. Ta jest odpowiedzialna, ta rozbita, ta duchowa, ten wrażliwy. Konflikty, które powinny narastać latami, potrafią rozładować się w jednej rozmowie w szpitalnym korytarzu. Pojednania przychodzą zaskakująco łatwo, a emocjonalne punkty kulminacyjne sprawiają wrażenie zaplanowanych na oko, pod checklistę kina o rodzinnej traumie. To nie tyle manipulacja, co brak zaufania do widza, jakby film bał się, że bez wyraźnego podkreślenia nie zrozumiemy, że tu mamy płakać.
Świąteczna rama fabularna dodatkowo komplikuje odbiór. Z jednej strony, to logiczny kontekst - czas, w którym rodziny się jednoczą, nawet jeśli nie chcą. Z drugiej, film nie potrafi zdecydować, czy chce być gorzkim dramatem o umieraniu, czy ciepłym świątecznym wyciskaczem łez. Efekt bywa dysonansowy. Migoczące lampki i szpitalna sala z improwizowaną inscenizacją bożonarodzeniową balansują na granicy kiczu, osłabiając ciężar wcześniejszych scen. Zamiast kontrapunktu dostajemy ilustrację i to nazbyt dosłowną.
Najciekawsze momenty Żegnaj, June pojawiają się wtedy, gdy film rezygnuje z uniwersalnych deklaracji na rzecz drobnych, niewygodnych prawd. Rozmów, które nie kończą się ulgą, spojrzeń pełnych niewypowiedzianych pretensji, ciszy, która boli bardziej niż krzyk. Szkoda, że takich chwil jest mniej, niż można by oczekiwać po twórczyni o wrażliwości Winslet. Widać tu potencjał reżyserski, ale też brak dramaturgicznej bezwzględności, tej gotowości, aby pozwolić scenom wybrzmieć nawet wtedy, gdy stają się niekomfortowe.
Żegnaj, June nie jest filmem złym. Jest filmem zbyt grzecznym wobec własnego tematu. Zamiast naprawdę zmierzyć się z chaosem żałoby, porządkuje ją w bezpieczne ramy pojednania i domknięcia. Emocje działają, bo śmierć zawsze działa. Ale pozostaje pytanie, czy działają dzięki filmowi, czy pomimo niego. To debiut, który pokazuje, że Kate Winslet ma intuicję do aktorów i tematów, ale jeszcze szuka własnego głosu jako reżyserka. I choć trudno odmówić Żegnaj, June szczerości intencji, to w kinie, zwłaszcza tak intymnym, dobre chęci to dopiero początek drogi. A ta droga, niestety, kończy się tu szybciej, niż mogłaby.