Kręcenie zdjęć
Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu
Podczas realizacji filmu ekipa miała do dyspozycji trzy plenery: lotnisko, na terenie którego mieszkają zombie, tzw. Green Zone, czyli ogrodzony murem teren, gdzie ukrywają się ludzie oraz Dead Zone, czyli tereny za murami, gdzie zombie grasują w poszukiwaniu ludzi.
Znalezienie pleneru, który będzie przypominał opuszczone lotnisko graniczyło z cudem, jednak dzięki zaangażowaniu Andi Isaacsa z Summit udało się znaleźć idealne miejsce w Kanadzie, a dokładnie w okolicach Montrealu.
- Cała ekipa realizacyjna nie mogła wręcz uwierzyć, że udało nam się znaleźć jako plener dawno opuszczone lotnisko, nazywane Mirabel, a do tego uzyskaliśmy pozwolenie na kręcenie tam zdjęć. Wcześniej nigdy nie mieliśmy dostępu do pleneru, który dawałby nam aż tyle możliwości. Poza tym tamtejsza sceneria idealnie oddawała klimat pokazywanej przez nas opowieści – mówi Papandrea.
- Mieliśmy pewne ograniczenia związane z filmowaniem, ponieważ lotnisko Mirabel jest częściowo udostępniane samolotom transportowym, które tutaj czasami lądują i właśnie w tym czasie nie mogliśmy kręcić zdjęć. Ale na szczęście poza tym nie natrafiliśmy na żadne utrudnienia – dodaje Papandrea.
Dwie pozostałe lokalizacje to tzw. Green Zone oraz Dead Zone, które są oddzielone murem zbudowanym przez Generała Grigio. Aby wykreować te dwa odmienne światy, Levine zatrudnił jako scenografa Martina Whista (Super 8, Projekt: Monster). Efekt jego pracy jest zaskakujący, dzięki niemu scenografia wygląda tak, jakby film miał przynajmniej dwukrotnie wyższy budżet.
- Plenery dla Green Zone znaleźliśmy na terenie najstarszej części Montrealu. Dla bohaterów filmu ta strefa jest synonimem przetrwania, życie toczy się tutaj w miarę spokojnie, jeśli można w ogóle tak powiedzieć przez wzgląd na okoliczności, w jakich rozgrywa się filmowa historia. Mieszkańcy Zielonej Strefy hodują nawet krowy i kozy, akurat ten element scenografii bardzo zdziwił mieszkańców Montrealu – opowiada Whist.
Nicolas Stern, producent wykonawczy filmu podkreśla, że podczas kręcenia filmu, który jest tak naprawdę dramatem, scenarzyści muszą dokładnie przemyśleć i zaplanować wiele rzeczy zanim przystąpią do pracy. – Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jak ci ludzie będą żyć, jak zdobędą wodę, pożywienie, skąd wziąć energię – mówi Stern.
Inne kluczowe elementy scenografii Green Zone to położony w centrum miasta zabytkowy Mount Stephen Club, w którym ulokowano dom Generała Grigio, jak również stary budynek klasztorny położony pod Montrealem w górach Laurentian, który gra w filmie kościół.
- Znalezione przez nas plenery są niesamowite, wykorzystaliśmy tak naprawdę perły architektury. Dzięki temu, że często filmowaliśmy małe grupy ludzi w dużych przestrzeniach, osiągnęliśmy efekt konieczny dla naszego filmu, a mianowicie wrażenie, że na świecie pozostało już niewiele żyjących ludzi – mówi Stern.
- Podczas kręcenia niektórych ujęć filmowcy byli zmuszeni prosić władze Montrealu o chwilowe wyłączenia prądu, m.in. w okolicach Starego Portu, na terenie Starego Miasta, a nawet w dzielnicy finansowej. Na szczęście spotkaliśmy się ze zrozumieniem i trafiliśmy na ludzi, którzy chętnie nam pomagali – opowiada Stern.
Dead Zone to tereny znajdujące się za murami, właśnie tam grasują zombie. Whist wraz z grupą scenografów włożył mnóstwo pracy w to, aby nadać tej okolicy odpowiedni wygląd. Wykorzystano martwe rośliny, śmieci, które porozrzucane na ziemi miały wywołać wrażenie, że kiedyś była tutaj normalna cywilizacja, z której pozostał jedynie chaos pojawiające się to tu to tam graffiti.
W filmie zastosowano także efekty specjalne. Ekipa miałaby poważny problem, aby w całości zbudować ścianę, która otacza Green Zone, musiałaby to być budowla niezwykle wysoka i długa. Dlatego poproszono o pomoc specjalistów z VFX, wśród których był m.in. Dan Schrecker, odpowiedzialny za efekty specjalne w takich filmach, jak Jestem Bogiem oraz Requiem dla snu.
Levine podkreśla także duże zasługi realizatora zdjęć Javiera Aguirresarobe, ASC (Vicky Cristina Barcelona, Droga, Inni), dzięki któremu – zdaniem Levine’a – Wiecznie żywy jest filmem niezwykle atrakcyjnym pod względem wizualnym.
Hoult mówi: „Javier jest wspaniałym artystą-wizjonerem. Do tego to człowiek, który ma w sobie duszę i serce, i właśnie tę duszę oraz serce wkłada w pracę wykonywaną na planie. To właśnie Aguirresarobe zadbał o to, aby nawet tak drastyczne sceny jak jedzenie mózgu przez zombie były atrakcyjne wizualnie. Jedną z najokrutniejszych scen w filmie jest moment, kiedy R zabija Perry’ego, otwiera mu czaszkę i kawałek po kawałku zjada jego mózg. Mimo drastyczności, ta scena jest pięknie sfilmowana. Operator nie skupia się tylko na pokazaniu samej czynności jedzenia, ale pokazuje, co R przeżywa i jakie powracają do niego wspomnienia Perry’ego”.
- W filmie często widzimy sceny, które są pokazywane z punktu widzenia Perry’ego. Ujęcia te są filmowane w bardzo specyficzny sposób, ponieważ kamera ustawiana jest “pod słońce”, dzięki czemu uzyskuje się bardziej abstrakcyjny obraz – mówi drugi reżyser Stephen Woolfenden, który był zaangażowany m.in. w produkcję Harry’ego Pottera. - Dzięki takiej technice kręcenia uzyskaliśmy dodatkowy efekt w postaci lekkiego zniekształcenia obrazu. Bardzo lubię taki sposób filmowania – dodaje Levine.
- Aguirresarobe udało się stworzyć niepowtarzalny klimat scen nocnych. Noce w naszym filmie wyglądają fantastycznie, to mieszanka koloru niebieskiego i zieleni. Uwielbiam zdjęcia lotniska, nad którym migoczą fluorescencyjne światełka, ciemność ogarniającą ulice i plenery miasta, przerażające i przytłaczające kolory podczas filmowania opuszczonych dawno przez ludzi miejsc. Te wszystkie barwy sprawiają, że jeszcze bardziej można poczuć atmosferę świata opanowanego przez zombie – mówi Levine.
Oczywiście w filmie, który określany jest jako “monster movie”, najważniejsi są główni jego bohaterowie, czyli zombie. „Nieumarli” to efekt pracy specjalistów od efektów specjalnych oraz statystów ubranych w specjalne kombinezony. Levine podkreśla, że użycie efektów specjalnych zagwarantowało mu swobodę artystyczną, jakiej nigdy wcześniej nie miał.
- Dzięki efektom specjalnym można zrobić wiele rzeczy, które niemożliwe byłyby do wykonania w innych warunkach. Wykorzystaliśmy to m.in. w scenach, w których mieliśmy zwizualizować sny R. Bardzo ważny i ciekawy fragment filmu z punktu widzenia reżysera oraz operatora kamery to jego pierwsze 10 minut. Efekty specjalne pozwoliły nam opowiedzieć pierwszą część historii w taki sposób, jakiego widzowie jeszcze nie znają. Dzięki efektom specjalnym proces postprodukcji może być równie twórczy jak czas, kiedy kręcone są zdjęcia na planie – mówi Levine.
- Chcieliśmy zrobić film, który znajdzie odbiorców w różnych grupach wiekowych. Wiemy, że inne filmy z gatunku zombie potrafią być po prostu śmieszne, dlatego dołożyliśmy wszelkich starań, aby zombie wyglądali realnie oraz aby ich wygląd nie wywoływał u widza śmiechu. Dlatego kwestią charakteryzacji zajęliśmy się już w preprodukcji – wyjaśnia Levine.
- Jednym z wyzwań dla całej ekipy była kwestia prozaiczna, a mianowicie kwestia przeprowadzenia wszystkich zaplanowanych działań przy bardzo kapryśnej pogodzie, jaka panowała wtedy w Kanadzie. Duża część zdjęć była kręcona w listopadzie, a dla wielu aktorów, którzy grali zombie grasujących na terenie lotniska oraz w otwartych plenerach skończyło się to przeziębieniami. Palmer przypomina jedną ze scen, w czasie której aktorzy jechali na wózku bagażowym.
- Było około zera stopni, wszyscy aktorzy mieli na sobie po kilka warstw ubrań. Zanim zaczęliśmy kręcić ujęcia zapytałam Jonathana Levine’a, co tak naprawdę zaplanowano w scenariuszu, jaka według ekipy powinna być temperatura podczas kręcenia tamtej sceny. Levine odpowiedział, że akurat tamta noc była ciepła i dla niego nie stanowiło to problemu. Tymczasem nie tylko ja, ale także inni aktorzy wręcz zgrzytali zębami z zimna, a ja nie byłam w stanie wypowiedzieć nawet słowa – wspomina Teresa Palmer.
Ciekawe było kręcenie sceny w fontannie z udziałem Houlta i Palmer. – Na początku kręcenia ujęć woda w fontannie była ciepła, ale wiadomo, że praca nie kończy się w ciągu jednej godziny. Na koniec dnia woda była tak lodowata, że nie byliśmy w stanie normalnie mówić. Zgrzytaliśmy zębami, ale jednocześnie mieliśmy mnóstwo dobrej zabawy – wspomina Teresa Palmer.
Aktorka chętnie opowiada również o scenach walki z zombie, do których – jej zdaniem – nie była przygotowana. - Kiedy po raz pierwszy przeczytałam scenariusz, moją uwagę przyciągnęły przede wszystkim sceny dialogowe, a także emocje, jakie towarzyszą bohaterom tej opowieści. Drugiego dnia okazało się, że w akcję filmu wpisane są pościgi i ciągłe ucieczki. Po całym dniu biegania po planie myślałam, że stawy i nogi odmówią mi po prostu posłuszeństwa. Uświadomiłam sobie, że nie miałam odpowiedniej kondycji - mówi Teresa Palmer.
Na planie Palmer miała do dyspozycji zespół kaskaderów. – Nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby przećwiczyć poszczególne ruchy. Przed kręceniem poszczególnych scen miałam zawsze około 20 minut na konsultacje z kaskaderami, którzy tłumaczyli mi, co mam robić. Dzięki Bogu przeszłam krótki kurs sztuk walki podczas pracy na planie mojego poprzedniego filmu – opowiada Teresa Palmer.
Dla części aktorów ważnym elementem pracy na planie było także przejście treningu z posługiwania się bronią. – Już podczas pierwszego dnia pracy na planie miałam wraz z Dave’m Franco kurs posługiwania się pistoletem. Uczyliśmy się strzelać z broni różnego rodzaju. To było straszne, boję się hałasów, ale z drugiej strony taki trening dawał nam poczucie swoistego uwolnienia – wspomina Tipton.
Dave Franco mówi, że jego ulubioną sceną w filmie jest ujęcie kręcone w aptece, kiedy Perry zostaje złapany przez zombie. – Sam nie brałem udziału w tej scenie, zastąpił mnie dubler. To on musiał przyjąć mocne ciosy i to on jest masakrowany przez zombie. Tak więc moja ulubiona scena to taka, gdzie mnie fizycznie nie ma – opowiada Franco.
Jednym z największych wyzwań dla twórców filmu była koordynacja pracy charakteryzatorów. To właśnie odpowiedni makijaż mógł sprawić, że zombie będą wyglądali wiarygodnie. Najważniejszym wyzwaniem dla charakteryzatorów było ucharakteryzowanie R. R jest przerażającym zombie, ale jednocześnie jest bardzo przystojny, sexy, dobrze wygląda. Levine chciał osiągnąć odpowiednie efekty za pomocą makijażu, dlatego zgłosił się z prośbą o pomoc do prawdziwego speca od make-upu Adriena Morota.
- R musiał wyglądać bardzo dobrze, Julie w końcu się w nim zakochuje! Miałem pomysł, aby R wyglądał mniej więcej tak, jak „James Dean nieumarłych” – mówi Morot. Proces zmian w wyglądzie R składał się z czterech etapów. – Na samym początku R musiał wyglądać jak prawdziwy zombie. Dlatego Hoult nosił soczewki kontaktowe o kolorze niebieskim, co sprawiało, że wyglądał jak martwy. Jego skóra musiała być pokryta specjalną substancją, na której zrobiliśmy sieć ciemnych żył. Aby osiągnąć ten efekt codziennie musieliśmy aktorowi robić nowe tatuaże. Jedną z cech zombie jest to, że z oczu, uszu i kącików ust cieknie im ropa. To samo musieliśmy zatem zrobić również aktorowi, który grał postać R – opowiada.
- R miał być postacią atrakcyjną, dlatego w pierwszym etapie oczywiście nie przesadzaliśmy z ilością ropy cieknącej z uszu i z ust. Przez większą część filmu R zmienia się i powoli staje się z powrotem człowiekiem. Dlatego w drugim etapie charakteryzowaliśmy go w taki sposób, aby miał mniej wyraźne żyły, podczas makijażu skóry dodawaliśmy nieco więcej koloru różowego. W trzecim etapie charakteryzacja polegała na tym, aby R wyglądał na lekko chorego. W finale widzów czeka niespodzianka – wyjaśnia Morot.